To był upalny dzień. W powietrzu kurzyło się, a dookoła fruwały drobinki piasku. Czarny żwir wirował raz po raz, osiadając na świeżo umytych reflektorach. Na wielkim placu stała grupa monster trucków. Wszędzie panowały chaos i hałas. Wielkie samochody trąbiły na przemian, jakby chciały się wyróżnić, zostać zauważone, czekały na oklaski od podekscytowanej publiczności. Za chwilę miała rozpocząć się pierwsza parada monster trucków w tym sezonie. Mezo przygotowywał się do niej od miesięcy. Jego niebieska karoseria lśniła na słońcu prawie tak intensywnie jak wielki srebrny zderzak. Klakson wydawał dźwięk słyszalny nawet z daleka. Mezo wierzył, że to będzie jego dzień.
POLECAMY
3, 2, 1, monster trucki wystartowały! Na przodzie królował największy z nich, Turbo. Zaraz za nim sunęły dwa ogromne traktory. Mezo bardzo starał się pokazać innym, ale wydawało mu się, że nikt nie widzi jego blasku. Pozostałe samochody go przysłoniły, czuł się niewidoczny. Wtedy pomyślał: „Skoro nikt nie zostawił tu dla mnie miejsca, muszę sam je sobie zrobić”. Gwałtownie skręcił kierownicę i wjechał w Bosa, zielonego monstera z ogromnymi kołami. Bos wjechał w błoto i mimo prób wydostania się, pozostał w miejscu, jedynie buksując kołami. Teraz Mezo był już bliżej widowni. Oddzielał go
od niej jedynie wielki srebrny Toyo (czyt. Tojo), który dumnie prowadził za sobą kolumnę wielkich pojazdów. Mezo udając przypadkowe zboczenie z toru, popchnął Toya na duży, ostry kamień, który natychmiast przebił jego oponę....