Gdy na świat przychodzi dziecko, to jest wielka radość, ale gdy na świat przychodzi dziadek, to jest wielkie zdziwienie!
– Jak to dziadek? – Burmistrz miasteczka, w którym dzieje się ta przedziwna historia, wytrzeszczył oczy na panią sekretarkę.
– Nie mam pojęcia. – Pani sekretarka bezradnie rozłożyła ręce. – Ale właśnie dzwonili, że w rodzinie Cecotków urodził się dziadek!
A trzeba wiedzieć, że rodzina państwa Cecotków jest rodziną ogromnie szanowaną w miasteczku. Jej członkowie nie śmiecą ani nie hałasują, w dzieciństwie dobrze się uczą, a jako dorośli dają innym przykład, zwłaszcza młodszym. Poza tym raz na dziesięć lat któryś z Cecotków wyjeżdża do Dużego Miasta i robi tam niebywałą karierę. Choć więc niektórzy przyjezdni twierdzą, że nazwisko „Cecotka” brzmi bardzo śmiesznie, to w miasteczku nikt się z niego nie śmieje, przeciwnie – wszyscy uważają, że „Cecotka” brzmi dumnie! A tu taki numer…
– Dziadek im się urodził… – Pan burmistrz pokręcił z niedowierzaniem głową. – A zdrowy chociaż?
– Jak to dziadek… – Pani sekretarka wzruszyła ramionami.
– Ale raczej zdrowy.
POLECAMY
– A ile waży?
– Podobno siedemdziesiąt sześć kilogramów. – Pani sekretarka zerknęła do notatek. – Tak… I ma metr siedemdziesiąt dziewięć wzrostu…
– Oo, to chyba trochę niedożywiony… – Pan burmistrz spojrzał z niepokojem za okno. Sama myśl, że któryś z mieszkańców miasteczka mógłby być niedożywiony, budziła jego sprzeciw i natychmiastową chęć działania. Zarządził więc, żeby pani sekretarka przygotowała w prezencie dla nowo narodzonego dziadka pakiet talonów do miejscowej cukierni, po czym wyruszył na służbowym rowerze do przeszczęśliwej rodziny.
Państwo Cecotkowie mieszkali w niedużym piętrowym domu tuż za zabytkowymi murami okalającymi miasteczko. Jego okna wychodziły z jednej strony na park, a z drugiej na od dawna już wyschniętą i zarosłą trawą fosę; pan burmistrz, jako dziecko, grywał tam w piłkę – ze swoim najlepszym wówczas przyjacielem, Heniem Cecotką. Potem jako nastolatkowie spotykali się tu, żeby rozmawiać nie tylko o piłce nożnej, ale też o dziewczynach. Jeszcze potem chodzili tam na spacery ze swoimi narzeczonymi. Później z żonami. Gdy pan burmistrz został już burmistrzem, kazał w fosie urządzić plac zabaw
– była więc okazja do spotykania się z przyjacielem, Heńkiem Cecotką, gdy obydwaj przyprowadzali na huśtawki swoje dzieci. A dzisiaj, proszę…
– pan burmistrz idzie do domu swego przyjaciela Henryka Cecotki, bo w tej szanowanej rodzinie urodził się dziadek!
– Śpi? – szepnął, zaglądając ostrożnie do sypialni.
– Od paru minut – odszepnęła żona pana Henryka. – Spłakał się i zasnął zmęczony…
– A wiadomo, jak teraz do niego mówić…?
– Rodzice wnuczki wahają się między dziadziem Heniem – żona pana Henryka cichutko zamknęła drzwi – a dziadziem Heniusiem. Jeszcze nie wiemy…
Pan burmistrz pokiwał z uznaniem głową.
Co za rodzina! Wystarczyła jedna mała, urodzona w Dużym Mieście wnuczka, żeby na świat przyszedł dziadzio, babcia, kilkoro wujków, cioć i kuzynek… – takie cuda to chyba tylko u Cecotków!