Karton z marzeniami

To lubię!

Okręt wydawał się całkowicie opustoszały. Żagle zwisały smętnie, na pokładzie nie było widać żywego ducha – wyglądało na to, że droga do skarbu w ładowni stała otworem. Sir Francis Drejk (czyt. ser fronsis drejk), z kordem w dłoni, ostrożnie schodził po śliskich schodach. W czeluści ładowni piętrzyły się skrzynie wypełnione skarbami i złotem. Sir Francis podskoczył z radości, zaraz jednak przybrał pozę szermierza, wiedział bowiem, że ludzie Czarnobrodego mogą ukrywać się w ciemności, a ten, na pozór tylko, opustoszały okręt, może być pułapką.

Słowniczek

Ładownia – specjalne pomieszczenie na statku, gdzie przechowuje się towary, zapasy i inne przedmioty potrzebne podczas rejsu.
Kord – rodzaj krótkiej broni, przypominającej miecz, którą często nosili piraci i marynarze w dawnych czasach.
Korsarz – „legalny pirat”, żeglarz, który pływał na statkach i walczył w imieniu swojego kraju, atakując wrogie okręty. 
Afrykańska sawanna – rozległy teren porośnięty trawami, krzewami i pojedynczymi drzewami, takimi jak baobaby czy akacje. Jest domem dla wielu dzikich zwierząt – lwów, słoni, żyraf i zebr.

Wszystko zepsuła papuga. Siedziała na ramieniu sir Francisa i nagle zaskrzeczała mu do ucha:
– Nie jesteś korsarzem, a w ręku trzymasz linijkę! To nie jest okręt, ale twój dom, to nie są żagle, ale prześcieradła, które wyprała babcia, a Drejk pisze się Drake!
Sir Francis syknął na papugę, ale ta nadawała dalej:
– Poza tym masz na imię Janek, a nie Franek, a ja nie jestem papugą, tylko pluszowym hipopotamem!
– No i wszystko zepsułaś! – powiedział sir Francis, to znaczy Janek, zdejmując z oka przepaskę zrobioną z łatki na spodnie. 
– Jak już, to zepsułem, mówiłem, że jestem hipopotamem! – wymądrzał się pluszak. – A na dodatek, to nie jest ładownia statku, tylko stryszek. 
No i to nie są skrzynie ze złotem, ale zwykły karton po telewizorze!
Hipcio był najważniejszym pluszakiem Janka, ale czasem nie miał za grosz wyobraźni. 
– Dobra, nie ma co się kłócić, sprawdźmy tę skrzynię. To znaczy ten karton – stwierdził Janek.
Stryszek już od dawna nie skrywał przed Jankiem żadnych tajemnic, ale karton był nowy. Chociaż, tak naprawdę, był stary, nawet bardzo, gdyż telewizor widniejący na froncie pudła nie był płaski, ale jak skrzynka na ziemniaki. I nazwę też miał zabawną: Rubin. Przecież rubiny to kamienie szlachetne! 
Pudło było po wujku Robercie, który niedawno zmarł. 
To był starszy brat taty i tata z pogrzebu wrócił z tym kartonem. Janek nie znał zbyt dobrze wujka Roberta, gdyż mieszkał on daleko, nad morzem, i Janek widział go tylko raz, kiedy pojechali w odwiedziny, a i tak przez chwilę, bo wujka wezwano do szpitala. Wujek był lekarzem, więc Janek spodziewał się, że w kartonie znajdzie narzędzia lekarskie, piłę do odcinania nogi czy coś. Chłopiec obawiał się, że będą to jakieś nudne papiery. 
No i były. Wspaniałe papiery! Mapy oceanów, na których zaznaczono wyspy z ukrytymi skarbami, plany statków, takich prawdziwych, rysunki egzotycznych roślin, tubylców, wszystko wykonane dziecięcą ręką i podpisane: Robert Bruszyński. Była tam też luneta, prawdziwy sekstans i najprawdziwsza opaska na oko! A więc wujek też, tak jak Janek, 
marzył o tym, by być wielkim podróżnikiem, odkrywcą, może nawet piratem! 
– Przecież nie był odkrywcą, tylko jakimś lekarzem! – zaskrzeczał hipopotam. 
Racja. Czemu wujek nie został piratem? Janek musiał o wszystko wypytać tatę, kiedy ten wróci z pracy. 

***

POLECAMY

Janek czekał na tatę już w drzwiach i od razu zasypał go pytaniami o wujka. Niestety, tata chciał najpierw odwiesić płaszcz i napić się herbaty. Janek błyskawicznie zaparzył melisę i usiadł obok taty przy stole. 
– Tak, Robert marzył o byciu podróżnikiem. Nie wiem, czy chciał być też piratem, to bardzo możliwe, miał bardzo bujną wyobraźnię – opowiadał tata. 
– Jesteś smutny? – zapytał Janek. 
Tata westchnął. Widać było, że jest mu ciężko, ale uśmiechnął się odrobinę do Janka. 
– Tak. Jest mi bardzo smutno. Rzadko się z Robertem widywaliśmy, był bardzo zapracowany, ale… bardzo go kochałem.
Tata zamilkł i zapatrzył się w wirującą w kubku torebkę herbaty. 
– Jakby został piratem, to by nie umarł! – stwierdził Janek, chcąc pocieszyć tatę. 
– Och, wszyscy mamy jakieś marzenia, ale nie zawsze da się je spełnić. Robert chciał być odkrywcą i… faktycznie nim był! Odkrył nowe sposoby leczenia pewnej choroby. Mówił też, że każdy pacjent jest jak tajemnicza wyspa…
Jankowi niezbyt podobała się zamiana prawdziwej tropikalnej wyspy na jakiegoś pacjenta w piżamie, ale odkrywanie nowych leków, to było coś. 
– A ty, tato? O czym marzyłeś, jak byłeś mały? 
Tata uśmiechnął się szerzej. 
– Ja zawsze chciałem mieć takiego ciekawskiego syna. I taką fajną żonę, jak mam. 
– I teściową – mruknęła babcia, która prasowała prześcieradła i przysłuchiwała się ich rozmowie. 
– Ale serio, tato! Chciałeś być dyrektorem sklepu?
– Hmm… Zawsze chciałem przewodzić własnej bandzie i mieć z nią szalone przygody… 
I to się w pewnym sensie spełniło. Szczególnie podczas wyprzedaży… 
Tata roześmiał się, pierwszy raz od wielu dni głośno i szczerze. 
– A ty, babciu? – zapytał Janek. 
Babcia uśmiechnęła się znad żelazka:
– Zawsze chciałam być tancerką. No i jestem!
To prawda, babcia, odkąd skończyła 65 lat, co piątek chodziła na tańce i nawet zdobywała medale! Janek miał wiele spraw do przemyślenia. 

***

Wieczorem Janek leżał w łóżku z hipciem na poduszce.
– No cóż. Jak nie zostanę podróżnikiem czy nawet piratem, zawsze mogę odkrywać nowe choroby – stwierdził. – Albo i lekarstwa. 
Nasłuchiwał, czy hipcio to jakoś skomentuje, ale pluszak już dawno śnił o kąpielach błotnych na afrykańskiej sawannie.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI