Dwa dni przed przylotem Baburama Antek przestał się do mnie odzywać. Od początku był na „nie”. Nie chciał słuchać o swoim kuzynie, który przyleci do nas na cały lipiec. Zatykał uszy, kiedy opowiadałem o tym, jak mój dziadek stryjeczny w 1934 roku wyjechał do Nepalu pomagać w odbudowaniu szkoły po trzęsieniu ziemi i tam założył rodzinę. Wychodził, kiedy informowałem go, że kuzyn przyleci sam, gdyż jego mama nie dostała urlopu w pracy.
Całą drogę na lotnisko Antek nadal milczał, dopiero przed terminalem wyrzucił z siebie serię pretensji: że zmarnowałem mu wakacje, że nie będzie zajmował się jakąś „babą w ramie”, i w ogóle, co to jest, że on nie może wyjść z chłopakami do kina bez opieki, a „baba w ramie” sam sobie samolotem lata?!
– Baburam! – poprawiłem go. – Twój kuzyn ma tak na imię i nie życzę sobie żadnej „baby w ramie”, rozumiemy się?
Antek milczał, a to milczenie miało w sobie coś z huraganu.
– I to, że leci sam, na pewno nie jest dla niego łatwe. I na pewno opiekuje się nim ktoś z załogi samolotu.
Antek milczał zawzięcie.
– Antoni, czy ty boisz się tej wizyty?
Antek otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, zaraz jednak zacisnął je i tylko spiorunował mnie wzrokiem. Czyli trafiłem.
– Nie ma się czego bać, synu. Przecież jest twoim kuzynem! Poza tym to pewnie taki sam chłopak jak ty… – próbowałem tłumaczyć, ale Antek tylko prychnął.
I to była jego główna reakcja. Prychał, gdy Baburam zignorował moją wyciągniętą na powitanie rękę, swoje zaś złożył jak do modlitwy i powiedział z głębokim ukłonem:
– Namaste!
Pryc...