Dom

Strefa rodzica

Wiemy, że dziecko od pierwszych dni życia potrzebuje bezpieczeństwa. To podstawowa potrzeba człowieka. Od czego jednak zależy poczucie bezpieczeństwa u dziecka? Czy mamy na nie wpływ? 

Abraham Maslow, twórca słynnej piramidy potrzeb, umieścił poczucie bezpieczeństwa niemal u samych podstaw – tuż nad potrzebami fizjologicznymi, które są elementarne, wynikające z funkcji życiowych. Pragnienie zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa jest bardzo silne, tak silne jak głód wynikający z braku pożywienia. Jakakolwiek deprywacja tej potrzeby odbija się na naszym zdrowiu i przyszłości. Od pierwszych minut życia szukamy bezpieczeństwa i do ostatnich chwil na ziemi chcemy go doświadczać. 

Poczucie bezpieczeństwa jest jak dom, w którym mamy schronienie przez całe życie. Budowanie poczucia bezpieczeństwa można porównać do stawiania domu – krok po kroku, od fundamentów, przez mury, aż po ostatnią dachówkę. Najważniejszym etapem, od którego zależy jakość naszej przestrzeni, jest dzieciństwo.

Narodziny bezpiecznej więzi

Po dziewięciu miesiącach oczekiwania rodzi się dziecko. Małe, bezbronne, całkowicie zależne od swoich opiekunów. Dziecko płacze – rodzic je koi, dziecko jest głodne – rodzic je karmi, dziecko zasypia – rodzic je tuli, dziecko się uśmiecha – rodzic się uśmiecha.

Kiedy rodzi się dziecko, rodzi się coś jeszcze. Pomiędzy dzieckiem a rodzicami tworzy się pierwotna więź, jaką jest przywiązanie. Jest to szczególny rodzaj relacji, która powstaje w pierwszych 2–3 latach życia dziecka. Zazwyczaj rodzic zdaje sobie sprawę z tego, że to od niego zależy życie i rozwój jego dziecka. Czasami nie zdaje sobie jednak sprawy, że od jakości wspomnianej więzi, a dokładnie od tego, czy ta więź będzie bezpieczna, zależy również jego życie i rozwój. 

Pierwszą osobą, która zwróciła uwagę na rolę i znaczenie bezpiecznego przywiązania był John Bowlby – twórca teorii przywiązania. Bowlby twierdził, że motywacja do budowania więzi z rodzicem jest instynktowna, napędzana biologicznie i jej celem jest przetrwanie. Oznacza to, że dziecko rodzi się z dążeniem do przywiązania się do opiekuna i jest to wpisane w jego naturę. Gdy reagujemy na wysyłane przez niego sygnały i zaspokajamy potrzeby, wysyłamy mu jednocześnie informację: „jesteś bezpieczny, przetrwasz”. 

Relacja przywiązania zawsze jest dwukierunkowa. Dziecko i jego opiekun wpływają na siebie nawzajem. Dziecko wysyła sygnały, które informują rodzica o tym, czego potrzebuje, natomiast rodzic na nie reaguje. Gdy sygnał jest prawidłowo odczytany, dziecko odczuwa ukojenie i bezpieczeństwo. W sytuacji gdy potrzeby nie są zaspokojone, doświadcza niepokoju i stresu, odczytując to jako sygnał „nie przetrwam, moje życie jest zagrożone”. Powtarzalność takich doświadczeń stwarza ryzyko zaburzeń w obszarze więzi, będących raną na całe dalsze życie.

Badania profesora Jerome Kagana wykazały, że 10–20% ludzi rodzi się z silną, negatywną reakcją na nieznane, co oznacza, że dłużej się adaptują, potrzebują więcej wysiłku, by poczuć się bezpiecznie.

Warto podkreślić, że przy tworzeniu więzi z opiekunem nie ma znaczenia płeć oraz pokrewieństwo biologiczne. Istotna jest tutaj wspomniana jakość więzi: spójność, regularność oraz odpowiedniość, adekwatność i elastyczność reakcji na potrzeby dziecka. 

Więź z rodzicem jest wzorcem relacji z innymi, ze światem i z samym sobą. Gdy jest bezpieczna, chroni, pozwala rozwijać się optymalnie do możliwości biologicznych, uczy jak zdrowo zgłaszać i zaspokajać swoje potrzeby, daje zdrowy wzorzec budowania relacji i przyczynia się do budowania poczucia bezpieczeństwa. Dzieci, których potrzeba bezpiecznego przywiązania jest zaspokajana, rozwijają takie cechy, jak: zaufanie, samoakceptacja i otwartość, poczucie bliskości i emocjonalnego spełnienia, poczucie przynależności i pokrewieństwa, ekspresyjność i spontaniczność emocjonalna oraz poczucie kompetencji i sukcesu. 

Bezpieczna więź z opiekunem jest z czasem także bazą do eksplorowania świata. Dziecko nabiera odwagi do zbierania doświadczeń wszystkimi dostępnymi sposobami i zmysłami. Rozpoczyna swoją przygodę poznawania życia, a bliskość bezpiecznego rodzica zapewnia mu przystań w chwili trudności, przerażenia, dystresu, który na drodze rozwoju jest nieunikniony.

Indywidualny model przywiązania z pierwszym opiekunem towarzyszy nam przez całe życie – to nasz fundament bezpieczeństwa. Oczywiście okoliczności, konteksty i osoby, do których się przywiązujemy w biegu życia, zmieniają się, ale sama struktura przywiązania zachowuje swoje cechy. Bezpieczna więź z rodzicem jest więc cenną bazą na całe życie.

Dzieci uczą się zachowań i postaw na dwa sposoby – poprzez modelowanie (naśladownictwo) oraz konsekwencje doświadczeń. 

Temperament czyni różnicę

Bezpieczne przywiązanie jest podstawową potrzebą emocjonalną człowieka, od której zależy jego dalsza zdolność do budowania poczucia bezpieczeństwa. Zatem kształtowanie poczucia bezpieczeństwa zależy od gotowości rodziców do reagowania na potrzeby dziecka. Pojawia się tutaj pytanie: czy tylko od tego? Odpowiedź brzmi: nie. 

Bezpieczna więź jako fundament jest niezbędną podstawą w drodze do budowania poczucia bezpieczeństwa. Nie będzie jednak fundamentu, jeżeli nie będzie osób, które go wyleją. Tymi osobami są rodzice. Jaki będzie ten fundament, zależy także od materiału, z którego zostanie wylewany. Ten materiał to cechy biologiczne dziecka, z którymi przychodzimy na świat, a dokładnie: temperament. Myśląc o małych dzieciach, szczególną uwagę zwraca się na jeden z jego wymiarów: reaktywność emocjonalną. Im wyższa reaktywność, tym niższa odporność emocjonalna i wyższa tendencja do silniejszego reagowania na bodźce, a co za tym idzie – możliwość utraty poczucia bezpieczeństwa. Reaktywność oznacza, że „czujemy bardziej”. 
Różnice w cechach temperamentu możemy zaobserwować już u niemowląt. Są dzieci, które do zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa potrzebują naprawdę niewiele. Są również dzieci, których ukojenie do snu jest niczym wspinaczka na Mount Everest, a dźwięk dzwonka do drzwi wywołuje silny niepokój. Zdarza się, że rodzice stają na rzęsach, a i tak dziecko odczuwa zagrożenie płynące ze świata i reaguje napięciem na najmniejszy bodziec. To ważne, by pamiętać, że nadreaktywność dziecka na dźwięki, trudności z ukojeniem, silna potrzeba bliskości, trudności z odkładaniem dziecka do łóżeczka z reguły nie wynikają z braku wiedzy, doświadczenia, bycia „lepszą czy gorszą matką” – zazwyczaj jest to wynik biologii. 

Czy to oznacza, że u dziecka, u którego obserwujemy cechy reaktywności emocjonalnej, nie wytworzy się bezpieczne przywiązanie? Czy to oznacza, że jest z góry skazane na życie w niepokoju? Nic z tych rzeczy. Dziecko z tzw. wymagającym temperamentem może czuć się bezpiecznie i stworzyć z rodzicem zdrową, bliską więź, jednak zaspokojenie potrzeb takiego dziecka i zbudowanie bezpiecznego przywiązania będzie wymagało od rodzica więcej zaangażowania, wiedzy, siły i elastyczności. Dziecko z temperamentem o wyższej reaktywności może w przyszłości nie wykazywać jakichkolwiek przejawów wzmożonej lękliwości. Potwierdzają to badania profesora Jerome Kagana – psychologa, który większość swojej kariery poświęcił badaniom nad temperamentem. Wykazał on, że około 10–20% ludzi rodzi się z silną, negatywną reakcją na nieznane, to oznacza, że dłużej się adaptują, potrzebują więcej wysiłku, by poczuć się bezpiecznie. Śledził on losy badanych osób z powyższym temperamentem od dzieciństwa do dorosłości. Część z nich w przyszłości rozwinęła takie cechy, jak: nieśmiałość, wzmożoną lękliwość, zahamowanie i zaburzenia lękowe, część natomiast nie przejawiała powyższych cech (oraz jakichkolwiek zaburzeń lękowych). Co było przyczyną? Unikanie, na które wpływ miało zachowanie rodziców. Dzieci o temperamencie reaktywnym unikały nowości, przez co nie miały możliwości oswojenia tego, co nieznane i nabycia doświadczenia, że radzą sobie z nieznanym. Gdy oddziaływania rodziców pogłębiały unikanie (czyli rodzice przyjęli postawę chroniącą przed wszelkim zagrożeniem), dzieci w dorosłości rozwijały cechy nadmiernej lękliwości, często pojawiały się u nich również zaburzenia lękowe. Gdy rodzice dostosowali wyzwania, skroili je na miarę dziecka i krok po kroku empatycznie wspierali w doświadczeniach (pozwalając także na porażki), dzieci nie rozwinęły jakichkolwiek trudności. Kluczem znów była elastyczność rodzica.

Temperament jest rodzajem budulca, materiału, z którym przychodzimy na świat. Wpływa na cały proces budowania poczucia bezpieczeństwa i wymaga przystosowania się do niego, jeżeli chcemy postawić stabilny i bezpieczny wewnętrzny dom. Jako rodzice i opiekunowie nie mamy wpływu na biologię dziecka. Kluczowe jest jednak to, że możemy się dzieckiem odpowiednio zaopiekować. 

To, czy dziecko poradzi sobie z sytuacją trudną i zaadaptuje się do niej, zależy od wielu czynników: temperamentu, kształtującej się osobowości, wieku, wcześniejszych doświadczeń i ukształtowanych przekonań. Jest jednak obszar wspólny: dzieci, w każdej sytuacji wymagającej adaptacji, potrzebują nas – ważnych dorosłych, a dokładnie naszych dostosowanych, wspierających reakcji i działań.

Nauczyciele bezpieczeństwa 

Nie ulega wątpliwości, że dzieci naśladują i obserwują ważnych dorosłych. Reakcje i komunikaty opiekunów są ważne i nadają znaczenie otaczającemu światu. Powyższy aspekt naukowo wyjaśnia i opisuje teoria społecznego uczenia się Alberta Bandury, która zakłada, że dzieci uczą się zachowań i postaw na dwa sposoby – poprzez modelowanie (naśladownictwo) oraz konsekwencje doświadczeń.

Na przełomie drugiego i trzeciego roku życia dziecko opanowuje język na tyle, że stopniowo może on służyć do porządkowania oraz rozumienia doświadczeń. Na ich podstawie dziecko tworzy przekonania na temat siebie i otaczającego świata. Dzieje się to za pomocą wspomnianych wyżej mechanizmów. Naśladownictwo jest połączone z obserwacją. Gdy dziecko obserwuje, że jego rodzice lub najbliżsi opiekunowie opisują świat bezpiecznie oraz adekwatnie reagują na niebezpieczeństwo, słyszy: „Spróbuj”, „Schody są wysokie, dlatego ważne, by wysoko podnosić nogi. Poradzisz sobie” – powtarza te komunikaty i uwewnętrznia świat, który obserwuje. Uczy się bezpieczeństwa i podejmuje próby nowych działań. To pozwala mu nabierać doświadczeń i praktyki, które są niezbędne do zdrowej oceny rzeczywistości i dalszego testowania nowości.

Warto przeczytać: Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły autorstwa Adele Faber i Elaine Mazlish

Gdy jednak dziecko dorasta w atmosferze lęku i nadopiekuńczości, często słysząc: „Ale na pewno dasz radę?”, „Tylko bądź ostrożny”, „Pamiętaj, że różnie bywa”, wtedy przejmuje lękowy odbiór świata i siebie w świecie. Lęk jest zaraźliwy i niestety często zarażamy nim dzieci, ucząc je życia w nadmiernej czujności, nieadekwatnej oceny sytuacji, zaszczepiając lęk przed porażką i w konsekwencji unikanie wyzwań. Warto zadać sobie pytanie: czy gdybyśmy chronili dziecko przed każdym upadkiem, nauczyłoby się kiedykolwiek chodzić?

Dzieci uczą się przez konsekwencje. Polega to na konstruowaniu hipotez dotyczących tego, jakie mogą być rezultaty naszych działań, a następnie kierowanie zachowaniem w taki sposób, aby osiągnąć zamierzony efekt – zyskać coś lub zminimalizować koszty. Gdy dziecko doświadcza, próbuje, napotyka na przeszkodę i słyszy w konsekwencji: „Wspaniale, że spróbowałeś. Błędy się zdarzają. Jestem przy tobie. Może spróbujesz jeszcze raz?”, wtedy doświadcza zrozumienia i czułości oraz skupia uwagę na „podjęciu próby”. W efekcie uwewnętrznia przekonanie, że „próbowanie jest ważne” i „błędy są w porządku”. Przy kolejnej próbie prawdopodobnie podejmie wyzwanie, aż w końcu nauczy się i przy powtarzalności doświadczeń wypracuje przekonanie o własnej skuteczności (będące według Bandury bezpośrednio powiązane z poczuciem bezpieczeństwa). 

Gdy zamiast tego usłyszy: „Jesteś beznadziejny. Nie nadajesz się do tego. Są z tego tylko niepotrzebne nerwy. Odpuść”, doświadcza negatywnych konsekwencji błędu i wyciąga z tego przekonanie, że: „jestem do niczego”, „nie warto próbować’ oraz „lepiej unikać przeszkód”, uwewnętrzniając postawę karzącą i krytykującą w stosunku do siebie. Gdy następnym razem stanie przed podobnym wyzwaniem, będzie obawiało się (przewidywało) kary i chcąc zminimalizować konsekwencje, wycofa się z działania (doświadczając w tym momencie przyjemnego uczucia ulgi).

Ważne, by nie zaprzeczać emocjom. Gdy powiemy „nie bój się”, nie wyłączymy strachu – ani u siebie, ani u dziecka.

Pierwszą sytuację możemy uznać jako budujące doświadczenie życiowe, czyli takie, które przyczynia się do budowania zdrowych i adekwatnych schematów poznawczych i strategii radzenia sobie. Natomiast drugie jest doświadczeniem raniącym, nieadekwatnie karzącym, które buduje nieadaptacyjne przekonania o sobie i świecie oraz uczy dysfunkcyjnych strategii radzenia sobie. 

Powyższe przykłady ukazują nam bardzo ważne fakty, że przekonania o sobie i świecie, będące filarami poczucia bezpieczeństwa, zależną przede wszystkim od dorosłych wokół dziecka, którzy modelują mu świat i swoimi reakcjami pomagają nadać znaczenie doświadczeniom. To my stawiamy mury bezpieczeństwa. 

Dzieci potrzebują akceptacji i empatii 

W życiu każdego z nas, zatem także i w życiu dzieci, zdarzają się sytua­cje trudne – obciążające, wymagające zmiany i przystosowania się do niej. Możemy mnożyć przykłady: pójście do przedszkola, przeprowadzka, narodziny rodzeństwa, epidemia koronawirusa, nauczanie zdalne. To nowe, nieznane wyzwania, w których zrozumiałe jest pojawienie się niepewności. To, czy dziecko poradzi sobie z sytuacją trudną i zaadaptuje się do niej, zależy od wielu czynników: temperamentu, kształtującej się osobowości, wieku, wcześniejszych doświadczeń i ukształtowanych przekonań. Jest jednak obszar wspólny: dzieci, w każdej sytuacji wymagającej adaptacji, potrzebują nas – ważnych dorosłych, a dokładnie naszych dostosowanych, wspierających reakcji i działań. W chwilach niepewności, zagrożenia poczucia bezpieczeństwa lub trudności jesteśmy ostoją, która pozwala dziecku, pomimo lęku, niepewności, wielu innych towarzyszących nieprzyjemnych emocji, iść przed siebie i uczyć się samodzielności i kompetencji. Budujemy dach. Każdą reakcją układamy dachówkę po dachówce, by w pewnym momencie nasze dziecko nabyło pewność, że pomimo burzy i ulewy, przerażającego huraganu w swoim wewnętrznym domu jest bezpieczne, poradzi sobie z przeciwnościami i ma wokół siebie ludzi, których może poprosić o pomoc.

Jak dawać zdrowe wsparcie?

W trudnych sytuacjach dzieci mają prawo czuć się źle. Mają prawo czuć lęk, niepewność, smutek, złość, tęsknotę – każdą z tych emocji. Podstawą wsparcia dziecka i pierwszym krokiem w „byciu z dzieckiem” w kierunku radzenia sobie z trudną sytuacją jest empatyczna, akceptująca postawa. 

Jesteś ciekawy, jak wspierać dziecko w radzeniu sobie z emocjami? Zajrzyj do naszego artykułu: "Emocje dziecka: Jak pomóc je regulować?"

Oczywiście empatia i akceptowanie emocji dziecka zawsze są ważne i warto na tych filarach opierać rodzicielstwo. Warto podkreślić ten aspekt, ponieważ jest to kluczowy, niezbędny krok, by dziecko poradziło sobie z nieprzyjemnymi emocjami. Rolę empatii i akceptacji podkreśla wielu badaczy i specjalistów z obszaru psychologii dziecka. Adele Faber i Elaine Mazlish – znane i cenione autorki bestsellerowego poradnika dla rodziców, uczącego komunikowania się z dziećmi Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły – opierają całą swoją filozofię rodzicielstwa na języku empatii. W swoich książkach podkreślają, że „gdy dzieciom jest trudno, najbardziej pomaga im akceptacja uczuć – to sprawia, że czują się lepiej”.

Praktyka terapeutyczna pokazuje, że akceptacja i empatia mają znaczenie i… działają. Zdarza się słyszeć od rodziców: „Zaczęłam nazywać emocje. Reakcje mojego dziecka są zupełnie inne. Widzę, że nadal jest mu trudno, ale częściej sam lub z moją pomocą radzi sobie z emocjami”.

Wielokrotnie fakt doświadczenia przez dziecko empatii, czyli uważnego wysłuchania, dostrzeżenia jego perspektywy, współodczuwania, nazwania emocji i otwartości na rozmowę powoduje, że zdenerwowanie ustępuje i dziecko uruchamia strategie radzenia sobie. Dzieci, szczególnie starsze, potrafią sobie same pomóc, znają strategię działania, tylko nasilenie emocji uniemożliwia im uruchomienie myślenia i radzenia sobie. Może się okazać, że potrzebują jedynie empatycznego i słuchającego dorosłego. 

Niestety, okazuje się, że nie jest to takie proste, bowiem język empatii nie jest naszą naturalną cechą i odruchem. Większość z nas dorastała w narracji języka zaprzeczającego uczuciom, nie nauczyliśmy się go (nasze dzieci mają na to szansę!) i musimy trenować tę umiejętność, by weszła nam w krew. Często myśląc, że w ten sposób pocieszymy dziecko i dodamy mu odwagi, mówimy: „Nie ma się czego bać”, „Głowa do góry, nie smucimy się”. Niestety ma to skutek odwrotny, bowiem zaprzeczamy uczuciom. 

Dlaczego to takie ważne, by nie zaprzeczać emocjom? Świat naszych uczuć nie działa na przycisk. Gdy powiemy „nie bój się”, nie wyłączymy strachu – ani u siebie, ani u dziecka. Ten strach, ta emocja nadal jest i ma prawo być. Pamiętajmy: emocje nie muszą być racjonalne. To, że potwory nie istnieją, nie oznacza, że nie można się ich bać. Każde uczucie jest uzasadnione, bo jest uczuciem, którego doświadcza dziecko. To krzywdzące decydować, czy dziecko może się martwić, czy nie, czy może się smucić, czy nie. Gdy unieważniamy emocję, dziecko zostaje z przekonaniem: „nie rozumie mnie”, „nie powinienem tak czuć”, doświadcza niezrozumienia, odrzucenia i często bezsilności.

W takich chwilach potrzebuje akceptacji w doświadczeniu emocji oraz zrozumienia, nazwania tego, co się z nim dzieje. Możemy dziecku to dać, używając wspomnianego języka, który opiera się na aktywnym słuchaniu, nazywaniu i akceptowaniu każdej emocji. To (często wbrew naszej intuicji) prowadzi do pocieszenia i budowania więzi, np. „Rozumiem, że tęsknisz za naszym starym mieszkaniem. Lubiłeś swój niebieski pokój”, „Boisz się pierwszego dnia w przedszkolu. To zrozumiałe. Gdy idziemy w nowe miejsce, czujemy strach”.

Doświadczanie uprawomocnienia uczuć jest bezpośrednio powiązane z budowaniem poczucia bezpieczeństwa. Dzieci nieustannie doświadczają emocji. Kiedy rodzice współodczuwają z dzieckiem, pokazują, że rozumieją, otwierają drogę do rozmowy i wspólnego działania. Empatia jest jak wysłanie dziecku wiadomości: „Rozumiem i jestem w tym przy Tobie”. 

Ponadto język oparty o współodczuwanie jest podstawą do zrozumienia, dlaczego dziecku jest trudno, jaka emocja kryje się pod zachowaniem, które obserwujemy. Zdarza się, że na bazie zachowania proponujemy sposoby rozwiązania problemu i radzenia sobie. Często same w sobie są zdrowe, ale bez szansy na zrozumienie i stworzenie z dzieckiem przestrzeni do rozmowy. Inaczej zareagujemy, gdy dziecku jest smutno; inaczej, kiedy jest zezłoszczone, a inaczej, jeżeli się boi. Pamiętajmy, że to, co widzimy, często jest tylko powierzchowne. By odkryć głębsze pokłady, potrzebujemy relacji i przestrzeni do rozmowy.

Gdy odkryjemy, z czym dziecku jest trudno, ważne, by wprowadzić działanie. To moment na sprawdzenie zasobów dziecka i w razie potrzeby pokazanie swojej perspektywy, podzielenie się pomysłami na strategie radzenia sobie. Warto w tym miejscu podkreślić z dwóch powodów wagę sprawdzenia zasobów dziecka. Po pierwsze dziecko może mieć pomysł na poradzenie sobie z problemem, lecz potrzebuje naszego wsparcia w jego realizacji. Po drugie może się zdarzyć, że dziecko owych strategii radzenia sobie nie ma i należy położyć dodatkowy nacisk na psychoedukację (np. poprzez bajki terapeutyczne, gry o emocjach, modelowanie zachowań). 

Jak to zrobić? Warto zapytać: „Czy masz pomysł na poradzenie sobie z tą sytuacją?”, „Jak myślisz, w jaki sposób możemy wesprzeć cię w radzeniu sobie z lękiem?”, „Czy przypominasz sobie, co pomaga dzieciom, które w przedszkolu tęsknią za swoimi rodzicami?”. Zazwyczaj możliwości na radzenie sobie z wyzwaniem, trudnością mamy wiele. Ważne, by strategie, które wspólnie wybierzecie, były dziecięce i WSPÓLNE. Bazą jest współpraca, a ograniczeniem Wasza wyobraźnia.

Co w sytuacji, kiedy burza i huragan w naszym życiu będą na tyle trudne, że uniemożliwią proces budowy lub uszkodzą nasz dom na tyle, że nie będziemy potrafili wspólnie z dzieckiem go odbudować? Co w sytuacji, gdy sam nie wiem, jak pomóc dziecku, bo nikt mnie tego nie nauczył? To moment, w którym możemy zmodelować niezwykle ważną umiejętność: poszukiwanie pomocy na zewnątrz. To cenne, aby pokazać dziecku, że w sytuacji, kiedy nasze zasoby są niewystarczające, należy szukać wsparcia. Warto poprosić o pomoc i zgłosić się do fachowca – psychologa, psychoterapeuty dzieci i młodzieży, który wspólnie z Wami poszuka rozwiązań: jak działać i jak dalej budować poczucie bezpieczeństwa. 

Akceptuj i nazywaj emocje dziecka

Zamiast:  

Powiedz:

„Nie bój się. W przedszkolu 
będzie fajnie” 
 „Rozumiem, że się boisz. Gdy idziemy do nowego miejsca, czujemy strach. Jestem przy tobie i wierzę, że sobie poradzisz”
„No już nie płacz. Kupimy nową 
zabawkę” 
„Przykro ci, że zgubiłeś ulubionego misia. Był dla ciebie bardzo ważny. Gdy tracimy coś ważnego, czujemy smutek”

„Nie wolno się tak złościć na brata. 
Trzeba się dzielić”    
„Zezłościłeś się, że brat zabrał twoją wyścigówkę bez pytania. Nie podoba ci się, gdy tak robi”
„Przecież potwory 
pod łóżkiem nie istnieją. Nie ma się czego bać”  
„Boisz się potworów pod łóżkiem i rozumiem, że jest to dla ciebie trudne. Najpierw mocno cię przytulę, a może potem opowiem ci o potworach z mojej perspektywy? Co ty na to?”

 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI